Sztandarowym projektem władz Warszawy na przestrzeni ostatniej kadencji było i jest tzw. Nowe Centrum miasta. Zacznijmy od tego, że samo w sobie przedsięwzięcie zagospodarowania jedynego chyba w Europie (a może nawet w świecie) tak ogromnego, pustego terenu leżącego odłogiem od blisko 80 lat w samym środku dwumilionowej metropolii jest zamiarem ze wszech miar słusznym i chwalebnym.
Chwalebnym tym bardziej, że w trakcie ostatnich 30. lat mieliśmy do czynienia z niekończącymi się dyskusjami na temat, wielokrotnie uchwalanymi a następnie uchylanymi i ponownie dyskutowanymi planami zagospodarowania tej części Warszawy, natomiast nic, kompletnie nic, się w tej materii nie wydarzyło. Dlatego, bez wątpienia, inicjatywę podjętą przez obecne władze należy oceniać pozytywnie, niezależnie nawet od oceny ostatecznej koncepcji, która została przyjęta do realizacji.
Nie ma bowiem sensu dyskutować dzisiaj o wyższości poprzednich pomysłów, odtworzenia starej, przedwojennej siatki ulic i zabudowy czy zabudowania sąsiedztwa Pałacu Kultury i Nauki wieżowcami z każdej strony. Tym bardziej nikt już nie będzie wracał do pomysłu wyburzenia samego Pałacu. Ich autorom pozostaje żałować, że zabrakło im siły, determinacji i energii, żeby wdrożyć swoje idee do realizacji, a obecnym włodarzom należy przyznać prawa autorskie do tego, jak ścisłe centrum Warszawy będzie wyglądać w przyszłości. Trudno też krytykować ich za nieudany pierwszy element nowej zabudowy – będący na ukończeniu gmach Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Pamiętajmy bowiem, że jego projekt odziedziczyli po poprzedniej kadencji, a jego historia jest jeszcze dłuższa – niektórzy pamiętają może pierwszą koncepcję tego miejsca autorstwa szwajcarskiego architekta Christiana Kereza i niechlubny, sądowy spór z miastem, który ją zakończył. Trochę szkoda, że kierując się jakimiś kosmopolitycznymi kompleksami, sięgnięto ponownie po międzynarodową sławę (tym razem z Nowego Jorku) zamiast po architekta lepiej rozumiejącego lokalny kontekst. Może trzeba było kierować się w tym przypadku zasadą „do trzech razy sztuka”, ale trudno – stało się. Muzeum Sztuki Nowoczesnej stoi i podobnie jak Pałacu Kultury i Nauki nikt nie będzie go wyburzał. Trafił swój na swego – trzeba się będzie przyzwyczaić i zaakceptować.
Trudno natomiast zaakceptować, a na pewno nie uda się przyzwyczaić do ideologii, która towarzyszy działaniom zagospodarowania ścisłego centrum i która stała się ich nadrzędnym wyznacznikiem wbrew podstawowym zasadom zdrowego rozsądku. Nie ma oczywiście nic złego w zieloności, ekologii, zdrowym i świeżym powietrzu oraz wszechobecnej naturze. Wszyscy to lubimy, ale nie możemy zapominać, że mówimy o centrum dwumilionowego miasta, stolicy czterdziestomilionowego kraju, a nie nowym rezerwacie przyrody czy powiększeniu terytorium Puszczy Kampinoskiej.
Zacznijmy od tego, że przez ostatnich kilkanaście lat zrobiono wszystko, żeby doprowadzić do opłakanego stanu całe centrum Śródmieścia – okolice ulic Marszałkowskiej, Złotej, Chmielnej i Alej Jerozolimskich. Szalona polityka czynszowa, ale przede wszystkim brak jakiejkolwiek polityki komunikacyjnej, doprowadziły do tego, że całe połacie najbardziej reprezentacyjnej części miasta wyglądają jak zaniedbane przedmieścia. Brak miejsc parkingowych oraz zamykanie kolejnych ulic i placów spowodowały, że coraz więcej lokali świeci pustkami, coraz więcej witryn pozabijanych jest dechami, coraz więcej budynków popada w ruinę i pomazanych jest bazgrołami. Takie kultowe miejsca jak pawilon Cepelii czy dawna Emilka zniknęły na dobre z krajobrazu miejskiego. Nikt o to od lat nie dba, a tu nagle okazuje się, że budować będziemy w samym tego środku enklawę szczęścia i zieleni dla ćwierkających ptaków, likwidować (a nawet zasypywać) ostatnie przejazdy, zamykać kolejne kwartały dla ruchu samochodowego. Jedynym miejscem obsługującym całe Śródmieście, łącznie z Nowym Światem i Krakowskim Śródmieściem od strony parkingowej ma być 400 miejsc w garażu podziemnym pod Placem Powstańców Warszawy. Jak w takim razie do tego nowego wspaniałego El Dorado wokół PKiN mają dostać się osoby starsze lub z ograniczeniami dotyczącymi swobodnego przemieszczenia się pieszo całymi kilometrami? Czy to nie jest wykluczenie społeczne? Albo czy nie jest formą wykluczenia społecznego podporządkowanie funkcjonalne całego Nowego Centrum jedynie rowerzystom udającym się na wernisaż do Muzeum Sztuki Nowoczesnej albo na spektakl do nieistniejącego jeszcze Teatru Rozmaitości? A co ze wszystkimi próbującymi jeszcze prowadzić w Śródmieściu swoje biznesy? Jak mają dojechać, gdzie zaparkować samochody, w jaki sposób dostarczać zaopatrzenie? A co mają robić ci, którzy nadal chcieliby w centrum Warszawy pracować? Dlaczego o nich władze miasta nie myślą? A jeżeli już mielibyśmy tylko delektować się wolnym czasem, jazdą na rowerze i świeżym powietrzem oraz wyrafinowaną rozrywką, to dlaczego władze Warszawy od ponad 10 lat nie przywróciły do użytkowania Sali Kongresowej i dlaczego tolerują taką „wizytówkę” wstydu w samym sercu miasta? Dlaczego ideologicznymi decyzjami doprowadziły do upadku i ośmieszenia tak szacownej instytucji kultury jaką onegdaj był Teatr Dramatyczny?
Reasumując – TAK dla zielonej, przyjaznej, uśmiechniętej, wygodnej, dostępnej przestrzeni miejskiej w centrum Warszawy, NIE dla szalonej ideologii, braku zrównoważonej wizji rozwoju i kolejnych społecznych wykluczeń!
Aha, aha, aha !