Tzw. „kryzys rozchodnikowy” na torach tramwajowych w Warszawie jest idealną ilustracją, a nawet podsumowaniem blisko sześcioletnich rządów Rafała Trzaskowskiego*. Za co się nie weźmie, to albo znika (jak rozchodnik), albo zamienia się w to, co swego czasu spłynęło Wisłą z Czajki do Gdańska, a później do Morza Bałtyckiego. Co gorsza, znika, albo spływa razem z grubymi milionami, dziesiątkami milionów złotych, które wydawane są na kolejne ideologiczne fanaberie z budżetu miasta, czyli z kieszeni warszawiaków.
I wcale nie chodzi o to, że nie podobają mi się zielone torowiska, że nie podobają mi się drzewa sadzone gigantycznym kosztem na ulicy Chmielnej przed kinem Atlantic. Jeżeli kiedykolwiek jedna albo druga atrakcja powstanie i przetrwa chociaż do końca jednej albo drugiej prezydenckiej kadencji, napiszę o tym entuzjastyczny artykuł i z przyjemnością będę z jednej i drugiej atrakcji korzystał. Nie może być jednak tak, że realizuje się w Warszawie jedynie sezonowe inwestycje o charakterze koniunkturalnym, obliczonym na tani (chociaż za ogromne pieniądze) efekt, nie przynoszące żadnej trwałej korzyści w postaci rozwoju szkieletu transportowego czy systemu infrastruktury miejskiej.
Powtarzam – nie jestem przeciwko zazielenianiu Warszawy, ale nie w zamian za rozwój. Jeżeli będę chciał pospacerować po lesie, albo po łące – niekoniecznie przecież muszę iść na Chmielną, albo jeździć tramwajem. Zawsze jest przecież Puszcza Kampinoska, albo (nawet bliżej) Łuk Siekierkowski. Natomiast żeby dojechać do pracy, zaparkować, zrobić zakupy, odebrać dzieci ze szkoły, ludziom potrzebne są drogi, obwodnice, parkingi – potrzebny jest przemyślany i ciągle rozbudowywany oraz dostosowywany do zmieniających się potrzeb system miejskiej, zrównoważonej infrastruktury.
A co mamy? Kładkę przez Wisłę, ciągłe zwężanie kolejnych ulic, likwidację kolejnych miejsc parkingowych, sadzenie drzew w miejscach, gdzie nie ma na to warunków oraz znikający rozchodnik. Nie mam pojęcia dlaczego on znika, ale pewnie dlatego, że „taki mamy klimat”. Z jednej strony Rafał Trzaskowski walczy o jego zachowanie, a z drugiej postępuje tak, jakby nie przyjmował do wiadomości, że bywają u nas różne pory roku, a na przykład, „jak jest zima, to musi być zimno”.
Inną sprawą jest sposób i tempo realizacji tych „inwestycji”. Czy ktoś jest na przykład w stanie odpowiedzieć na pytanie, kiedy skończy się prowadzony od niepamiętnych czasów remont Placu na Rozdrożu? Zważywszy na to co tam się dzieje – zaryzykuję odpowiedź, że NIGDY. Po prostu Plac na Rozdrożu pozostanie na zawsze rozdrożem i przynajmniej będzie jakiś porządek (w nazewnictwie). A może nawet i lepiej, że Rafał Trzaskowski jest nim zajęty i nie ma czasu na rozpoczęcie „rewitalizacji” Placów Bankowego i Teatralnego, bo to dopiero nastanie zgroza. Nie przewidziano tam bowiem parkingów podziemnych, ale za to mają być jezioro i staw miejski. No, ale jeżeli ktoś jest „z zawodu prezydentem”, to czy można się dziwić? Tak czy inaczej – czas na „rozchodniaka” z Rafałem Trzaskowskim, zanim Warszawa, którą znamy i której pragniemy, zniknie jak rozchodnik z jego tramwajowych torowisk.