Stopkorkom: Chcą się nas pozbyć

O komentarz do ostatnich destrukcyjnych posunięć władz m.st. Warszawy w kwestiach transportowych poprosiliśmy p. Pawła Skwierawskiego z Porozumienia Stopkorkom:

W ostatnich tygodniach wielu warszawiaków zbulwersowanych jest realizowaniem szkodliwego, acz nienowego pomysłu likwidacji fragmentu ulicy Złotej od Marszałkowskiej do Jasnej i zabetonowania tunelu pod ul. Marszałkowską. Wiąże się to oczywiście z likwidacją znaczącej liczby miejsc parkingowych, których w okolicy i tak od dziesięcioleci brakuje. I jest to gniew słuszny, aczkolwiek zawsze w takich momentach przestrzegam, by nie rozpatrywać takich przykładów jednostkowo. Jest to bowiem tylko jeden z elementów szkodliwej polityki, jaką warszawski samorząd pod rządami Platformy Obywatelskiej realizuje nieprzerwanie od lat.

Konkretnie od roku 2006, gdy zaraz po objęciu prezydentury miasta przez Hannę Gronkiewicz-Waltz, zaczęto opracowywanie przyjętego w 2009 r. dokumentu: „Strategia zrównoważonego rozwoju systemu transportowego Warszawy do 2015 roku i na lata kolejne, w tym zrównoważony plan rozwoju transportu publicznego Warszawy.” W nim, jak kiedyś PZPR, wpisano przewodnią rolę transportu zbiorowego i rowerów nad wszystkim innym. Nie, nie tylko nad autami prywatnymi. Również nad bezpieczeństwem, zdrowiem i życiem mieszkańców. Można by cytować wiele fragmentów, ale najlepiej jeśli Państwo czytając przekonacie się sami, co nam wtedy zgotowano.

Efektem przyjęcia tego dokumentu jest wszystko, co możemy od już prawie ćwierć wieku obserwować na ulicach naszego miasta. Zwężanie jezdni, czy to poprzez fizyczną likwidację jednego pasa ruchu, czy poprzez wprowadzanie buspasów, ścieżek rowerowych, albo budowę wysepek. Tych prawdziwych, albo tzw. „czerwonych placków”, lub w łagodniejszej formie, wymalowanie ich i dodanie separatorów. Jezdnie są też pozbawiane ruchu dwukierunkowego, zaślepiane, albo jak w przypadku Złotej, likwidowane. Tak samo likwiduje się miejsca parkingowe, słupkuje, stawia betonowe bariery jak np. na Pl. Zbawiciela. Jeśli fizyczna likwidacja miejsc parkingowych nie wystarcza, siłowo wprowadza się Strefę Płatnego Parkowania Niestrzeżonego (SPPN). A trzeba dodać, że SPPN zawsze (wbrew propagandzie ZDM) „zabiera” część legalnych miejsc parkingowych, choćby dlatego że w Strefie wszystkie miejsca muszą być wyznaczone. Aby wyznaczyć legalnie miejsce,  trzeba pozostawić co najmniej 2 m. chodnika. Bez wyznaczonych miejsc i SPPN, możemy legalnie parkować zostawiając 1,5 m. Tym samym w SPPN nie da się nigdy wyznaczyć miejsc dla tylu kierowców, ilu mogło zaparkować na zasadach ogólnych. Od czasu przyjęcia „Strategii” na naszych jezdniach pojawia się coraz więcej garbów „spowalniaczy”. Na niektórych ulicach zużywamy sobie zawieszenie co kilkanaście metrów i nie ważne czy taką drogą jeżdżą np. karetki do pobliskiego szpitala.

Często słyszymy że jakaś przestrzeń „została odzyskana”. Prawie zawsze wiążę się to z likwidacją jakichś rozwiązań dla zmotoryzowanych. Niedawno weszło też ostateczne rozwiązanie kwestii mniej zamożnych zmotoryzowanych, czyli Strefa Czystego Transportu, która więcej ma wspólnego z czystym zyskiem niż komunikacją. Wymieniać można by jeszcze bardzo długo, ale wystarczy rozejrzeć się wokół, ponieważ ta plaga dotarła już do najdalej położonych dzielnic naszego miasta. Osobom nieświadomym skali degradacji infrastruktury zawsze proponuję przypomnienie sobie, jak po naszym mieście jeździło się około roku 2000, kiedy to samorządowcy nie grozili nam jeszcze „odzyskiwaniem przestrzeni”, tylko koncyliacyjnie mówili „my chcemy tylko sprawdzić jakby to było…”. Jakby to było zabrać tylko trochę… A przecież wtedy to wcale nie miało być na zawsze i nieodwołalnie. I tak daliśmy się ugotować jak żaba…

No dobrze, ale ktoś może zapytać: po co to wszystko? Czy oni to robią ze złośliwości? A może z głupoty? Niestety nie. Zapewne słyszeli Państwo już nie raz oklepany komunał: „miasto nie jest z gumy”. To prawda, jednak oszukują nas jeśli chodzi o prawdziwe jego znaczenie. A brzmi ono ni mniej, ni więcej: „przestrzeń do trzepania kasy jest ograniczona, trzeba więc wycisnąć z każdego metra ostatnią złotówkę”. Jak to się ma do naszych aut? Otóż my, średniozamożni i ubożsi mieszkańcy Warszawy, „nie opłacamy się” w Centrum i dzielnicach ościennych, a nasze auta zajmują deweloperom cenne miejsce na inwestycje. Ponadto jaki bogacz chciałby stać w korkach w drodze do swojego luksusowego apartamentu? Dlatego trzeba się nas, wraz z naszymi autami, pozbyć. Chcą nas zmusić ekonomicznie żebyśmy wynieśli się na peryferie, gdzie ziemia jest (jeszcze) relatywnie tania. Temu samemu służą choćby astronomiczne już koszty życia w Centrum, czy polityka wyganiania mniejszych biznesów. Taka jest właśnie brzydka prawda o tych „pięknych inwestycjach”.

Paweł Skwierawski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *